Proza

Emilia Hucał
Emilia Hucał


Byliśmy piękną parą

Byliśmy piękną parą. Ja i on. Jednak jego chęć zniszczenia była silniejsza od wszystkiego innego. Bardzo długo udawało mu się mnie oszukiwać, bardzo długo o niczym nic nie wiedziałam, jednak gdy wszystko do mnie dotarło, momentalnie w mojej głowie znalazł się plan jak temu zaradzić.
Obydwoje mieliśmy w życiu sporo szczęścia i w wieku lat dwudziestu dwóch posiadaliśmy własne domki otoczone przepięknymi ogrodami. Z okna mojej sypialni, mogłam obserwować wejście do jego domu. Takie zboczenie, lubiłam go podglądać. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam coś, czego nigdy nie powinnam zobaczyć.
Przez całkiem długi czas byliśmy nieziemsko w sobie zakochani, tak, że przepowiadano nam wspólną przyszłość. Ludzie mówili, jacy to my młodzi, piękni i bogaci i w tym, co mówili, nie było ani grama zazdrości. Sielskie życie. Wspaniałe domy, wspaniali sąsiedzi, wspaniała miłość.
Jednak było coś co wisiało nad nami niczym brzydka, czarna chmura, która zwiastowała burzę. W sumie wisiało to bardziej nade mną, niż nad nim, ale skutecznie paraliżowało mnie strachem. Tak bardzo, że po zmroku bałam się wychodzić na zewnątrz, a wszystkie okna w swoim pięknym domu zamieniłam na antywłamaniowe. W mieście grasował morderca. I to nie byle jaki: seryjny morderca.
Zabijał dziewczyny podobne do mnie; blade, jasnowłose o jasnych oczach. To był jego typ ofiary. Ja byłam jego typem ofiary, więc się bałam. Trzeba było przyznać, że koleś był niezwykle skuteczny i nieuchwytny. Policja przypisywała mu dwanaście zabójstw. Tyle ciał udało się odnaleźć, nie wiadomo natomiast, ile osób uważanych za zaginionych tak naprawdę już nie żyło.
Pamiętam, jak po jednym z ogłoszeń w telewizji powiedziałam do mojego chłopaka, który był równie blady co ja.
- Wiesz Eryk, może lepiej byłoby się stąd wynieść.
Spojrzał na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami i potrząsną głową.
- To nie ma sensu, nie warto zostawiać wszystkiego, bo jakiś człowiek bawi się w bestię polującą na innych. Myślę, że on by chciał, żebyśmy się go bali.
Eryk przeważnie mądrze gadał, podawał sensowne argumenty, jednak w tym przypadku miałam trochę wątpliwości.
- Uciekanie przed mordercą wcale takie bez sensu nie jest. Zwłaszcza jeżeli pasujesz do jego profilu ofiary.
- No niby fakt, ale gościu atakuje tylko osoby spotkane na ulicy, co oznacza, że nic nie zrobi nikomu, kto jest w domu. Dzięki temu można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że w domu człowiek jest bezpieczny.
Co prawda, to prawda. Morderca zabijał tylko te osoby, które poznał na zewnątrz. Miał w sobie coś, co sprawiało, że one mu ufały i szły z nim w jakieś ustronne miejsce, pewnie do jego domu. Zastanawia mnie jednak fakt, dlaczego go jeszcze nie znaleźli. W mieście są kamery, facet zabił już dwanaście razy, zawsze blondynki. Zwłoki były zawsze schowane w ciemnych workach na śmieci, które nie zawierały żadnych śladów sprawcy. Niesamowite, to tak jakby ten człowiek nie miał własnej osobowości. Był cieniem, lub co gorsza, nie istniał.
***
Nie ma co się oszukiwać, byłam z Erykiem szczęśliwa. Umiał gotować i uwielbiał to robić – w przeciwieństwie do mnie. Korzystałam z tego, ile mogłam. Tu jakieś pierogi, tam jakaś zupa, a dupa rosła. No cóż, mu to nie przeszkadzało, mnie też nie.
Byliśmy niczym dwie, małe papużki nierozłączki i naprawdę wiele rzeczy robiliśmy razem. Chodziliśmy na spacery, oglądaliśmy filmy czy słuchaliśmy muzyki. Ale nie mieszkaliśmy razem. Co to, to nie. Każde z nas miało dzikiego hopla na punkcie swojej własnej, prywatnej przestrzeni. Ja pisałam opowiadania, których nie chciałabym, żeby ktokolwiek przeczytał, a on… w sumie do niedawna nie wiedziałam, co on lubił robić w samotności.
Ale o tym później.
Albo może i teraz o tym opowiem. Tak jak już wspomniałam, z mojej sypialni jest niezły widok na wejście do domu Eryka. Pewnej nocy, nie mogąc zasnąć, usiadłam na parapecie gapiąc się wprost na drzwi jego domu. Samego Eryka nie było w środku, ponieważ przyuważyłam brak samochodu, który zawsze był trzymany na podjeździe.
Po kilku minutach samochód przyjechał i wjechał na podjazd. Z samochodu wyszedł roześmiany Eryk i jakaś dziewczyna, bardzo podobna do mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. On mnie zdradzał. Nie mogło być inaczej, po co mu była dziewczyna o drugiej, czy trzeciej w nocy. Nawet nie sprawdziłam na zegarku, która godzina dokładnie była, tak mnie zszokowała jego niewierność. Postanowiłam czatować przy oknie i sprawdzić ile czasu zajmie im zabawianie się ze sobą. Może jej też gotował? Może jej też gotował moje ulubione pierogi? Może jedli je właśnie w tym momencie.
Pamiętam, że zeszłam z parapetu i usiadłam na podłodze, by w razie czego nie wyjść na podglądacza. Chociaż w sumie wtedy nie wiedziałam, po co dokładnie to robię. Chciałam im zrobić wspólne zdjęcie, kiedy będą razem wychodzić, a później z wrzaskiem podejść do Eryka i zerwać z nim we łzach. Wyznawałam zasadę: zero tolerancji dla zdrady.
Znalazłam swój aparat i czekałam przy oknie bardzo długo, kilka godzin. Przyznam się szczerze, że zrobiłam się bardzo śpiąca i chciałam nawet zrezygnować z prób uchwycenia swojego jeszcze-chłopaka z jego kochanką.
Na szczęście nie zasnęłam i doczekałam się tego, jak Eryk wyszedł z domu. Na dworze było jeszcze całkiem ciemno, ale doskonale widziałam, że koło Eryka nie ma tej dziewczyny. On natomiast dzierżył w dłoniach trzy duże, ciemne worki na śmieci.
Kurwa.
Od razu wiedziałam, o co chodzi, nawet nie musiał z taką żarliwością wpychać tych worków na tył swojego samochodu. Miałam pewność w tej samej chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłam te worki w jego dłoniach. Wyglądały na ciężkie. Wyglądały na takie, w które są schowane poćwiartowane zwłoki. Wyglądały na takie, które jako ostatnie widziały tę dziewczynę żywą.
Eryk natomiast wyglądał przerażającą. Na twarzy miał półuśmieszek, a jego włosy były całkowicie rozczochrane. Był spokojny, nigdy nie widziałam go wcześniej tak spokojnego.
Miałam do czynienia ze słynnym, nieuchwytnym seryjnym mordercą. Tym, który wypalał dziewczyną twarze za pomocą kwasu i który ćwiartował je lepiej, niż niejeden rzeźnik ćwiartuje świnie. Media ochrzciły go mianem Bestii. Był bestią, co gorsza, bardzo inteligentną bestią, która od kilku lat igrała z policją.
 Nie mogłam tego nigdzie zgłosić. Nikt, nigdy by mi nie uwierzył, no bo serio, skoro zabijał osoby wizualnie tak bardzo podobne do mnie, dlaczego jeszcze nie zabił mnie. Bo miłość? Phi, psychopaci nie umieją kochać, byłam raczej dla niego maską normalności, jego przepustką do świata normalnych ludzi.
On mnie kiedyś zabije. Kiedyś znudzi się tymi ledwo co poznanymi laskami i weźmie się za mnie. Takie level-up, będę jego ofiarą o większym podłożu emocjonalnym. Jak miło. Muszę coś z tym zrobić, zanim to zrobi coś ze mną.
***
Plan w mojej głowie szybko wykiełkował i szybko okazało się, że jest naprawdę trudny do wykonania. Nie mówiąc już oczywiście o tym, że od chwili, w której zdałam sobie sprawę, kim był mój chłopak, żyłam w ciągłym stresie. Stres nie jest dobrym kompanem przy planowaniu, a tym bardziej nie jest dobrym kompanem przy realizacji planu.
A przy Eryku wyglądałam całkowicie normalnie. Starałam się naprawdę mocno nie wychodzić z roli kochającej dziewczyny, chociaż kosztowało mnie to sporo nerwów. Nawet jego cholerne pierogi nie dawały mi pocieszenia. W sumie zdałam sobie sprawę jak łatwo przy ich pomocy, ten skurwiel mógł mnie otruć!
Zjawił się pewnego dnia przy moich drzwiach z bukietem kwiatów i rzekł.
- Mam zamiar zabawiać się z tobą u mnie cały dzień i całą noc, co ty na to?
Kurwa. Mam iść do jego domu i udawać szczęśliwą pomimo tego, że jestem totalnie przerażona.
Graj naturalnie!
- Czytasz mi w myślach.
Starałam się wyglądać na jak najbardziej napaloną, ale podejrzewam, że wszystko wyglądało na naprawdę wielką desperację. Eryk jednak połknął haczyk.
- Wyglądasz na taką, którą trzeba porządnie wyłomotać w łóżku – uśmiechnął się. – Zrobię to z przyjemnością.
***
Ten dzień mógłby być naprawdę miły, gdybym się tak panicznie nie bała i gdyby czarne myśli nie zaprzątały mi głowy. Nic mi nie zrobił, oprócz obiadu i kilku orgazmów. W stresie jedzenie lepiej smakuje i seks jest przyjemniejszy, to prawda, ale stres zabija. Powoli, ale systematycznie.
Pora działać.
Potrzebuję składników.
***
Zapałki, cukier, żelazna rura i światełko choinkowe. Zapałki, cukier, żelazna rura i światełko choinkowe. ZAPAŁKI, CUKIER, ŻELAZNA RURA i ŚWIATEŁKO CHOINKOWE.
Zapamiętać.
Z zapałek zeskrobać siarkę. Zeskrobać ją jak najdelikatniej się da. Zeskrobaną siarkę przefiltrować tak, by uzyskać bardzo drobny proszek. Do tego proszku dodać cukier w proporcji jeden do czterech. No wiecie cztery razy mniej cukru niż proszku z zapałek. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć.
Świetnie. Jedno zadanie z listy zrobione. Czas na kolejne. Mam nadzieję, że pójdzie mi równie łatwo jak z tym. Wiem, to wszystko wydaje się być proste i w sumie jest proste, ale człowiek, który robi takie rzeczy, ma wrażenie, że wszyscy wokoło o tym wiedzą i zaraz policja go zgarnie.
Wziąć światełko choinkowe. Podgrzać główkę lampki, aż ta stanie się czarna. Ostudzić ją w wodzie. Oderwać główkę lampki, nie łamiąc całej jej reszty.
Ta robota była już nieco trudniejsza. Musiałam być delikatna, aby ta maleńka, zielona lampka choinkowa nie pękła przy odrywaniu jej czubka. Udało mi się to zrobić, pomimo, iż przeważnie w takich momentach wszystko psuję. Punkt dla mnie.
Teraz czas na żelazną rurę. Wcale nie taką długą. Chodzi o rurę, która często znajduje się w kuchni pod zlewem, tak zwane kolanko. Robi się w tym kolanku maleńką dziurkę, przez którą będzie można później przepuścić kabelki od światełka choinkowego. Taka mała dziurka zrobiona wiertarką. Chyba każdy umie zrobić taką dziurkę.
Zanim jednak włoży się światełko do rury, trzeba je napełnić siarką z zapałek. Tak, tą zmieszaną z cukrem. Dopiero gdy to nastąpi, można ją wsadzić do rury. Do rury samodzielnie wsypuje się też resztę siarki i zatyka się wyloty. Oprócz tego trzeba przewiązać rurę taśmą klejącą, w miejscu gdzie jest dziurka, tak by nic z niej nie wyleciało (pamiętając jednak, żeby kabelki od światełka wystawały na zewnątrz).
Uff, tak udało mi się to wszystko zapamiętać i zrobić.
Udało mi się nie tylko to, udało mi się przez ten cały czas oszukiwać Eryka, że ze mną wszystko w porządku. Chłopak musiał iść ze mną do sklepu, nie podejrzewając nawet po co mi będzie ta rzecz, którą kupiłam.
Garnek ciśnieniowy. Hihi. Eryk pewnie myśli, że to moja kolejna próba nauki gotowania. Nic z tego.
Nie powinnam mówić, co takiego zrobiłam, ale już chyba wszyscy i tak wiedzą. Bomba. Odłamkowa. Chcę zabić tego skurwysyna.
Oprócz garnka potrzebowałam jeszcze baterię dziewięcio-woltową, budzik i trochę gwoździ. W sumie to bardzo dużo gwoździ.
To chyba oczywiste, że nie kupiłam tego wszystkiego na raz. O, co to, to nie. Przy Eryku za bardzo się bałam. Skoro był w stanie zatrzeć za sobą ślady dwanaście razy, to spokojnie zorientowałby się, gdybym kupiła garnek, budzik, baterię i mnóstwo gwoździ. Mogę mu zarzucać bestialstwo, ale nie głupotę.
Przygotowanie trochę mi zajęło. Po pierwsze kupno tych wszystkich składników. Po drugie przerobienie budzika na detonator czasowy.
Nie opowiadałabym wam tego wszystkiego, gdybym nie czuła przemożnej potrzeby usprawiedliwienia się. Całe życie byłam dobrym człowiekiem, tak mi się przynajmniej wydaje. Grałam w filmach (tak, tak, pieniądze na dom brałam z aktorstwa) i pisałam opowiadania, które czasem zamieszczałam w Internecie. Nie były odbierane źle, wręcz przeciwnie. Niestety pokochałam nieodpowiedniego człowieka i po części czuję się winna śmierci tych wszystkich dziewczyn.
Eryk był psychopatą, a ja tego nie zauważyłam. Wiem, nieuważność nie jest niczym złym, ale zabijanie ludzi już tak. Zabijanie niewinnych ludzi, oczywiście.
W końcu udało mi się skończyć bombę. Teraz wystarczyło ją tylko wnieść do domu Eryka. Niepostrzeżenie, tak by nie zauważył.
Szybkowar nie mieścił mi się do torebki, więc takie rozwiązanie sprawy odpadało. Nie mogłam też tego wnieść na luzie, że niby coś ugotowałam, bo Eryk na sto procent chciałby zajrzeć do środka. Nie mogłam tego wrzucić do środka przez okno ani nie mogłam tego zostawić w ogrodzie. Powątpiewam, by wybuch mógł uszkodzić znacznie beton. Co to, to nie. Osmaliłby go jedynie i wybił szyby w nim, ale nie udałoby mu się go zniszczyć. Przynajmniej mnie się tak wydaje.
Garnek musiał być wniesiony do środka. To była ta część zadania, nad którą zastanawiałam się najdłużej. Było to też najniebezpieczniejsze zadanie ze wszystkich. Decydowało o moim być albo nie być.
Nagle przyszło oświecenie. Maksi sukienka! Taka rozkloszowana, cygańska maksi sukienka, do której można dorobić ukrytą kieszeń pomiędzy nogami. Ta kieszeń pozwalała chować rzeczy naprawdę potężnych gabarytów. Takich jak garnek z gwoźdźmi.
Dziesięć po drugiej nastawiłam budzik na drugą. Tak dokładnie, dałam sobie prawie dwanaście godzin na wykonanie najtrudniejszego i zarazem najbardziej stresującego zadania. Zadzwoniłam do Eryka, że zamierzam do niego przyjść i żeby lepiej się do mojego przyjścia przygotował.
-Kiedy wejdę, masz być albo w kąpieli, albo stać nago w dużym pokoju z pudełkiem czekoladek, rozumiesz? Inaczej będę zła.
- Natrę swój tyłeczek olejkiem, żebyś mogła dać mi klapsa, dobrze?
- Dobrze.
***
Pół godziny po tej rozmowie byłam już gotowa. Ubrałam się tak, żeby wszystko łatwo było zdjąć i żeby z niczego nie wydobywały się żadne dźwięki.
Możecie myśleć, że historia ta jest mocno naciągana, albo co gorsza, że jest zmyślona. Nic z tych rzeczy. Czekałam na ten dzień ponad miesiąc dla ścisłości. Policja znalazła zwłoki dziewczyny, którą widziałam tamtej nocy z Erykiem, ale nawet na moment go nie podejrzewała. Nie mogłam czekać zbyt długo, bałam się o siebie i nie mogłam wyjechać. Czytałam, że tacy seryjni mordercy robią w takim wypadku wszystko, tylko po to by dopaść swoją ofiarę.
Czytałam też, że czasami jest tak, iż ci mordercy trenują na obcych ludziach morderstwa do tego momentu, kiedy są już pewni swoich umiejętności. Wtedy atakują główną ofiarę. Kogoś z nimi związanego. Kogoś, kogo znają. Kogoś takiego jak ja.
Możecie się śmiać z mojego planu, możecie stwierdzić, że jeżeli go wykonam to będę w takim samym stopniu mordercą, jak Eryk, ale nie możecie mnie powstrzymać. Już za późno.
Może, gdy już mnie złapią, to dostanę jakąś ugodę. Może zostanę bohaterem w tym mieście.
***
Gdy przyszłam do Eryka, ten właśnie brał kąpiel. Otworzył mi drzwi z przewiązanym wokół bioder ręcznikiem i rzekł.
- Jak kazałaś pani, myję się.
Skinęłam głową z aprobatą. Idę z tobą ostatni raz do łóżka ty gnido.
Eryk z powrotem znalazł się w łazience, a ja tym czasem poszłam do dużego pokoju, gdzie znajdowała się kanapa. Była to niezwykła kanapa, pod nią bowiem istniała przestrzeń, gdzie chciałam włożyć garnek. Eryk nie miał prawa go tam znaleźć, nie był to przecież ani dzień sprzątania, ani nic innego. Oczywiście istniała szansa, że to znajdzie i powiąże ze mną, ale ja nie brałam tego pod uwagę. Wóz albo przewóz. Wygram albo przegram. Nie ma nic pomiędzy.
Udało mi się wsadzić garnek na czas. Może panikuję, ale wydawało mi się, że Eryk wyszedł z łazienki dokładnie w tym momencie, w którym ja się prostowałam. Odetchnęłam z ulgą. Nic nie widział. Nic nie podejrzewał. Teraz zamierzam ostatni raz być dla niego miłą i mokra.
Żegnaj Eryku, już nigdy więcej nikogo nie zabijesz.
Oczywiście, że lubiłam jego dotyk. Trudno z dnia na dzień przestać lubić czyjś dotyk. Tak zaczęłam się go bać, to prawda, ale on nie przestał być dla mnie miły. Może jestem trochę za bardzo romantyczna lub zbyt bardzo głupia, ale miło było sobie pomyśleć, że jest się kimś wyjątkowym. Przecież on mnie jeszcze nie zabił!
Tego dnia byliśmy ze sobą długo. Wyszłam od niego dopiero po dwudziestej czwartej, na niecałe dwie godziny przed planowanym wybuchem.
- Tylko uważaj na siebie, żeby cię morderca nie porwał – zaśmiał się Eryk.
To był żart. Mieszkaliśmy tak blisko siebie, że nawet gdyby mordercą był kto inny niż Eryk, to nie zdołałby mnie pochwycić. Zresztą Eryk był cwanym lisem, zawsze patrzył się przez otwarte drzwi, czy bezpiecznie dotarłam do domu. Nigdy nie pozwolił, abym czuła strach wyjmując klucze i mocując się z nimi w zamku.
***
Teraz pozostało mi tylko czekać.
Więc czekałam.
Moje zdziwienie było ogromne, kiedy bomba nie wybuchła. Musiałam zepsuć budzik bądź baterię. Może jedno i drugie? Coś ominęłam.
Mój plan mnie zawiódł. Mój plan mnie zabił. Teraz to ja jestem celem.
Wiadomo, Eryk pewnie jeszcze długo nie odkryje tej bomby niewypału. Ale sam fakt, że ona tam jest, niszczy mnie.
Nagle do głowy wpadła mi myśl.
***
Szłam do sklepu pewnym krokiem, bo pewnym było to, co zrobię. Nawet środek, który zamierzałam użyć, był pewny. Miałam uśmiech na ustach, a swe ciało skropiłam najlepszymi perfumami. Wyglądałam pięknie, niczym aktorka, którą zresztą byłam. Kilka razy podpisałam się nawet na jakiejś kartce.
Co więcej, Eryk szedł do tego sklepu razem ze mną.
Poprzedniej nocy porozmawialiśmy sobie, oczywiście ja nic mu nie wspomniałam o tym, że wiem, kim on jest, on zresztą też nie zorientował się, że ja to wiem. Po prostu porozmawialiśmy sobie o tym, że się boję. Mordercy seryjnego się boję.
Jasne próbował mnie uspokajać, był miły, kochany. Aż dziw bierze, że siedzieliśmy na tej samej kanapie, pod którą leżała bomba niewypał a ja nie zeszłam wtedy na zawał.
- Nic ci nie grozi! Mogę ci to nawet obiecać! – rzekł zdenerwowany do mnie.
Zapomniałam dodać, że pomiędzy podłożeniem bomby a tą rozmową, zginęła kolejna dziewczyna. Twarz miała całkowicie spaloną kwasem, ale było coś jeszcze, co pozwalało policjantom zasugerować, że sprawca stał się brutalniejszy.
Dziewczyna miała spalony przełyk i żołądek. Musiała wypić kwas. Zmusił ją do tego. Torturował ją i przed zabiciem kazał jej się napić. Matko, co to musiał być za ból! Śmierć musiała być dla niej niczym wybawienie. Aż strach pomyśleć, że tak często byłam na tym miejscu zbrodni. Szczęśliwa.
Właśnie tę dziewczynę próbowałam ratować, ale mi nie wyszło.
Bzdura, próbowałam ratować siebie.
Dlatego właśnie szłam do sklepu. Z Erykiem. On stawał się bardziej agresywny, ja – bardziej zdesperowana. W końcu nieczęsto walczy się o własne życie.
W kieszeni miałam natomiast coś, co miało mi uratować owo życie.
***
Napis na sklepie brzmiał ‘broń’. Weszliśmy do niego oboje i rozejrzeliśmy się wokoło. Wszędzie powystawiane były wiatrówki, karabinki, rewolwery czy pistolety. Chcieliśmy jakiś pistolet na naboje dziewięć milimetrów. Pan sprzedawca był tak miły, że pokazał nam kilka modeli. Ja przyglądałam się im wszystkim z wielką dokładnością. Chciałam znać każdy ich detal. Natomiast Eryk poszedł ze sprzedawcą, napisać podanie o pozwolenie na posiadanie broni.
Wtedy to, co miałam w kieszeni, znalazło się w magazynku, jednego z pistoletów. Wyciągnęłam rękę przed siebie.
- Bang, Bang
Sprzedawca i Eryk uśmiechnęli się. No tak, niepozorna dziewczynka udaje, że strzela do mordercy z pistoletu.
- Bang, Bang
Mam nadzieję, że w niego trafię i że zginie na miejscu.
Cel.
Strzał.
Triumf.