Proza

Jarema Piekutowski
Jarema Piekutowski


Czopek

Nazywaliśmy go Czopek, a czasem – Karakan. Niski, krępy; gdy szedł, kołysał się na boki, niepewnie rozglądał, wyciągał szyję w przód jak pisklę sępa. Na co dzień omijaliśmy go z daleka, ale gdy Boroniowa nas zgnębiła, postawiła kilka jedynek albo wezwała do szkoły rodziców, sytuacja szybko się zmieniała. Zaczynało się od tego, że ktoś z nas, najczęściej Balon albo Zwisus, wołał głośno:
    – Czopek, gdzie jesteś?! Czopek, chodź tu!
    Pogoń zawsze była krótka. Po chwili cała klasa wycierała Czopkiem podłogę, ci, którzy stali dalej, rzucali w Czopka skórkami od bananów, ogryzkami, a Zwisus celnie spluwał, trafiając Karakana najczęściej w czoło. Po dzwonku Czopek wracał zmiętolony do klasy i siadał w pierwszej ławce z Michałem. Tylko Michał zadawał się z Czopkiem. Nie wiedzieliśmy dlaczego, ale nie wtrącaliśmy się w to, bo Michał potrafił walnąć bramkę z rożnego, chodził na karate i ogólnie był równym kumplem.
    Czopek nie był specjalnie inteligentny. Uczył się przeciętnie, zwłaszcza z matmą miał spore problemy. Robił też błędy ortograficzne. Wszyscy robiliśmy, ale on już przesadzał. Był niezły z historii, z tym że to nic nie znaczyło, bo i tak od tego roku historia miała być tylko do końca pierwszej klasy. Rodzice Karakana mieli kasę, byli inteligentami, tylko nigdy nie kupowali mu oryginalnych ciuchów, więc chodził w kraciastej koszuli z lat dziewięćdziesiątych. Śmialiśmy się, że to po ojcu. W ogóle wydawało się nam, że Czopek jest jakiś opóźniony. Ojciec po studiach, matka pracująca w urzędzie, a on w samochodówce. Z drugiej strony dobrze zrobili, przecież po liceum to tylko na zmywak do Anglii. A studiów Karakan by przecież nie skończył, nie ma bata.

    Wszystko zaczęło się od tego, że Boroniowa przydybała w parku paru chłopaków z jointem. Tomka, Zwisusa, Cymera i Ronaldo. Zrobiła się duża awantura. Boroniowa zrobiła chłopakom zdjęcia i powiedziała im, że obecnie zastanawia się, czy sprawę przekazać policji, czy też nie. Chodziliśmy wkurwieni. Czopek dostał tego dnia większy wpierdol niż zwykle, ale to nie pomogło. Atmosfera nadal była napięta jak barani cyc. Przekazanie sprawy policji oznaczało dla chłopaków jedno: poprawczak. Tym bardziej, że Ronaldo i Zwisus byli już zagrożeni z kilku przedmiotów na półrocze. Nie wiedzieliśmy, co zrobić. A Boroniowa zastanawiała się długo. Mówiła, że przestępstwo i tak się szybko nie przedawni. Kurwa mać! Miała po prostu haka na chłopaków i zdecydowała się go przytrzymać.
    Któregoś dnia szliśmy z Balonem do szkoły i smętnie zastanawialiśmy się, jak znaleźć wyjście z sytuacji. Oczywiście nie doszliśmy do żadnych wniosków. Nagle zobaczyliśmy, że Zwisus, Cymer i Ronaldo stoją za śmietnikiem, jarają szlugi i rozmawiają z... Nie, kurwa, to niemożliwe. Rozmawiali z Michałem i Czopkiem.
    – Panowie – perorował Czopek jak gdyby nigdy nic. – Jest jedno wyjście. Ta pizda ma się zamknąć.
    Czopek ściszył głos i zaczął coś tłumaczyć chłopakom, ale my już nie słuchaliśmy, bo opadły nam szczęki. Balon parsknął:
    – Ty, Łoza, słyszałeś? Karakan powiedział „pizda”.
    Faktycznie pierwszy raz usłyszałem, jak Czopek bluzga. Stanęliśmy z boku i zapaliliśmy szlugi. Tymczasem Czopek wyciągnął fona i coś czytał chłopakom z ekranu, a oni zarykiwali się ze śmiechu. Oczy mieliśmy z Balonem jak pięciozłotówki.
    – Jaki z ciebie, do diabła, rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz ty, sukin ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z tobą ziemią i wodą, kurwa twoja mać. Kucharzu ty babiloński, kołodzieju mado... macedo... macedoński... – Czopek ze swadą opowiadał jakąś zamierzchłą historię, a chłopaki ryczeli ze śmiechu. Pierwszy raz od dnia, kiedy Boroniowa złapała ich na jaraniu. W końcu Zwisus przerwał zabawę.
    – Ej, ale Czopek, umawiamy się? Jak tego nie zrobicie, to dostaniesz wpierdol.
    Dla Czopka wpierdol nie był żadną nowiną, więc pokiwał tylko głową.
    – Zobaczycie jutro. Ale umowa stoi?
    – Stoi, stoi, jak chuj na weselu – odpowiedział niechętnie Zwisus.

    Następnego dnia mieliśmy lekcję wychowawczą. Boroniowa weszła, jak zwykle błyskając sztucznymi zębami w ironicznym grymasie. Nie minęły dwie minuty od dzwonka, a z klasy wywołał ją dyrektor. Po wyjściu Boroniowej wszedł Woźniak i zaczął coś opowiadać o patriotyzmie i postawach obywatelskich. Wszyscy odetchnęli, zaczęli kręcić się, pierdzieć, robić zdjęcia i rzucać się długopisami. Michała nie było.
    A Czopek? Czopek, wyluzowany, bawił się telefonem Boroniowej, który ta zostawiła nieopatrznie na biurku.
    – Patrz, jak się jebany wycwaniaczył – powiedział Zwisus do Cymera i z podziwem splunął przez okno.
    Tymczasem Malina posunął się jeszcze dalej – korzystając z nieuwagi Woźniaka, wyszedł przez okno w ślad za charą Zwisusa i zlazł po rynnie na dół. Nastawił fona i zaczął kręcić film przez okno gabinetu dyrektora. W środku odpierdalała się taka inba, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Na przerwie poszliśmy za śmietnik i Malina pokazał nam film. W gabinecie był dyrektor, Boroniowa i Michał z rodzicami.
    – Czekam na pani wyjaśnienia – warczał dyrektor.
    – Ale co pan mówi, panie Koszałka?! – kłóciła się Boroniowa. – Przecież to wszystko nieprawda!
    – Pani Białasowa – zwrócił się dyrektor do matki Michała. – Niech pani pokaże.
    Białasowa podciągnęła koszulę syna.
    – To teraz, Michał, powiedz nam, skąd masz te siniaki – powiedział dyrektor.
    – Tak jak rodzice mówili. Pani Boroniowa biła mnie kablem od żelazka. I Mateusza też.
    – Którego Mateusza?
    – Cymermana. I Łukasza Dobrowolskiego.
    Wszyscy zrobiliśmy oczy w słup, a zwłaszcza wspomniani przez Michała Cymer i Zwisus. Boroniowa gnoiła nas ostro, ale nigdy nikogo nie dotknęła. A już na pewno nie Białasa, który był synem radnego, nieźle się uczył i niewiele rozrabiał. Obrywał pewno na tych swoich treningach i stąd miał siniaki. Tymczasem na filmie Białasowie wyszli, a dalszej rozmowy dyrektora z Boroniową nie było słychać.
    Czopek stał kilka kroków od nas, jarał szluga (Karakan ze szlugiem, wyobrażacie to sobie?) i tylko się uśmiechał.

    Następnego dnia dyrektor wywołał do swojego gabinetu Zwisusa i Cymera. Wydawało się, że będą mieli problemy, ale wrócili z głupio wesołymi mordami, jakby się najarali. Na przerwie znowu poszli za śmietnik z Czopkiem, ten im coś opowiadał, a oni znowu zarykiwali się ze śmiechu. Tymczasem Woźniak, jak się okazało, zauważył jednak, że Malina spierdolił z lekcji. Na historii wyciągnął go do odpowiedzi, postawił mu, oczywiście, gola, wspomniał o całej sprawie z rynną i kazał Malinie przyjść z rodzicami. Z tej okazji Balon i Malina na przerwie od razu chcieli zrobić małe czołganko Czopkowi. Zaczął Malina. Pierdolnął Czopka skórką od banana prosto w ucho z pięknym plaśnięciem. Zaczęliśmy wyć z radości, ale po chwili zapadła głucha cisza, bo nagle jeb! – Malina sam dostał w ucho z pięści od Zwisusa. A dostać w ucho od Zwisusa to już nie były przelewki.
    Malina potoczył się pod kaloryfer.
    – Łukasz! Łukasz, kurwa, co ty?! No co? – jęknął.
    – Gówno! A co, myślałeś, że miód? – huknął Zwisus. – Masz bana na ruszanie Maćka. Wszyscy macie bana.
    Nie przesłyszeliśmy się. Powiedział „Maćka”.
    – To co, nie wolno ruchać Czopka? – zapytał Balon. Zarżeliśmy. Ale wtedy odezwał się Cymer.
    – Ban to ban, nie słyszałeś, kurwa?
    Chłopaki zamilkli. Niektórzy jeszcze próbowali protestować, ale w końcu wzięliśmy plecaki i smętnie powłóczyliśmy się do klasy.

    Z dnia na dzień było coraz gorzej. Boroniowa poszła niby na zwolnienie lekarskie, jednak podobno miał przyjść nowy wychowawca. Na polaku zastępował ją Zawadzki, na wychowawczej Woźniak, który po tym wszystkim próbował nam przykręcić śrubę. Nigdy nie potrafił nas uspokoić, więc zastosował inną metodę – zaczął regularnie robić sprawdziany i wejściówki. Na wszystkich padł blady strach. Czopek podpowiadał tylko Michałowi i swoim nowym kolegom. Nam z Maliną i Balonem pokazywał faka. Słyszeliśmy, że Ronaldo i Tomek grają po sieci z Czopkiem w „League of Legends”. Dołączyli się do nich jeszcze Bysiu i Radzik. Malina buntował się, więc wyrzucili go z klanu. Któregoś dnia na przerwie nawyzywał Ronalda od cweli i dostał konkretniejszy wpierdol od niego i Cymera. Chcieliśmy protestować, ale zostaliśmy sami z Balonem i Maliną.
    Na Malinie zresztą skupiła się cała złość chłopaków. Doszło do tego, że któregoś dnia Zwisus zajebał mu dwadzieścia złotych. Mało tego, że zajebał – kupili sobie za to grama i znowu poszli do parku. Karakan chwalił się wszystkim, że ujarał się razem z nimi. Chłopaki oddali w końcu Malinie pieniądze po starej znajomości (Zwisus mówił, że to tylko pożyczka), ale sytuacja nie poprawiała się. Kiedy zobaczyliśmy, jak Czopek prowadzi Cymera i Zwisusa na kolejne jaranie, miarka się przebrała. Stwierdziliśmy z Balonem, że pójdziemy do Woźniaka.
    – Ty, no ale co? Donosić na kolegów? – zapytał skwaszony Balon.
    – Nie no, nic nie powiemy na Cymera i Zwisusa. Za to z Czopkiem, kurwa, musimy zrobić porządek.
    – No racja. Ale co powiesz Woźniakowi?
    – Jak to co? Prawdę.
    – Ej, serio?
    – Serio, Balon.
    – A skąd wiesz, czy to prawda? Patrzyłem, ale tam, kurwa, nic nie widać!
    – Wiem, kurwa. Bo wiem.
    – No dobra, Łoza. To ty mówisz pierwszy.
    Weszliśmy do nauczycielskiego.
    – Dzień dobry, szefie – bąknąłem. Do Woźniaka zawsze mówiło się „wodzu” albo „szefie” i nikt już nie zwracał na to uwagi.
    – A dzień dobry szanownym panom! – rozpromienił się Woźniak. – A co to panów szanownych do mnie sprowadza?
    – Szefie, chcieliśmy porozmawiać.
    – O Maćku Górskim – dodał Balon. – Górski, szefie...
    – ...zalazł nam za skórę – dokończyłem.
    – Górski? – zaryczał Woźniak. – Wasz kolega „Czopek”? Przyszliście donosić na waszego „Czopka”? Nie umiecie sami sobie dać rady z „Czopkiem”? – Woźniak nie mógł opanować śmiechu. Wielki brzuch trząsł się mu jak galareta na wieprzowych nóżkach.
    – Ale panie profesorze – zmieniłem ton na poważny. – Górski napuszcza nas na siebie i podpowiada. Chłopaki w klasie przestali się lubić. I Malinowskiemu ukradł dwadzieścia złotych.
    – Łoziński, Balas, posłuchajcie mnie – uspokoił się już Woźniak. – Po pierwsze, kolego Łoziński, to ty coś kręcisz. To Dobrowolski pożyczył od Malinowskiego dwadzieścia złotych. I oddał. Sam wiem, bo rozmawiałem z nim o tym. Potrzebował dwadzieścia złotych na składkę, na wycieczkę. Wstyd w ogóle, że się go czepiacie. Po drugie, nie podoba mi się, że mieszacie w to Górskiego.
    – Ale panie profesorze... – próbował dokończyć Balon. Wyraźnie osłabł. Trzeba było wreszcie odpalić bombę. Teraz albo nigdy.
    – Ale panie profesorze! – krzyknąłem głośno. – Górski chciał ukraść telefon pani Boroniowej. Eee... albo i ukradł. Widzieliśmy. Mikołaj – tu wskazałem na Balona – ma to nagrane.
    Balon przełknął ślinę, ale nic nie powiedział. Woźniak już się nie śmiał. Zrobił wielkie oczy.
    – Co takiego?
    Zamilkliśmy. Woźniak wziął głęboki oddech. Może jednak się uda?
    – Co takiego? – powtórzył po chwili Woźniak. - Czy wyście z byka spadli? Co wy wymyślacie? Chcecie wkopać waszego kolegę? Nie wystarczy wam, że na każdej przerwie gnębicie go, plujecie na niego? Co wy myślicie, że ja tego nie widzę?
    – Ale panie profesorze, niech nam pan pomoże... – nieświadomie zrymowałem. Kompromitacja na całego. Woźniak oczywiście to podchwycił.
    – Uuu, Łoziński, ale z ciebie poeta! Profesorze-może-pomoże! Won mi stąd, won obaj! Nikt niczego pani Boroniowej nie ukradł, opowiadacie dyrdymały. A ty, Balas, lepiej popraw tę jedynkę, co ci ją wczoraj wlepiłem. Jutro cię będę pytał. O tyle ci pomogę, że już wiesz.
    Balon, wściekły, otworzył drzwi z takim impetem, że walnął kogoś w łeb. I to kogo? Czopka! Jebaniec chyba podsłuchiwał pod drzwiami! Mimo zainkasowanego ciosu był dziwnie wesoły. Spojrzał w naszą stronę.
    – Kapusie, kapusie...
    Zacisnęliśmy pięści, ale okazało się, że obok stoi Zwisus, więc przemknęliśmy się chyłkiem i wyszliśmy ze szkoły. Ban to ban, ale byliśmy załamani. Czopkowi nie można było ani spuścić wpierdol, ani załatwić go w inny sposób. Świat okazał się dziwniejszy, niż kiedykolwiek przypuszczaliśmy. Czy to niby ma być ta dorosłość, którą tak zachwycał się dyrektor na akademii? Że niby w nią wchodzimy? Jeśli tak było, to mieliśmy ochotę wypierdalać z niej w podskokach, z przysiadami co sto pięćdziesiąt metrów.

    Któregoś dnia Woźniak przyszedł na wychowawczą z jakimś młodym facetem. Myśleliśmy, że to student na praktykach. Facet usiadł z boku i wyciągnął zeszyt, a Woźniak znowu opowiadał farmazony o Polsce i dialogu międzyludzkim.
    – Pewnie to jego chłopak – zarechotał Balon półgębkiem. – No wiesz, Woźniak rucha go w dupę.
    Młody tylko spojrzał groźnie i zanotował coś w swoim zeszycie. Kurwa, słyszał wszystko. Miny nam zrzedły.
    W połowie lekcji historyk nagle przerwał swoje wywody i przedstawił młodego.
    – To jest pan Mirosław Jaskuła – powiedział. – Pani Alicja wzięła urlop zdrowotny na rok. Pan Jaskuła jest doktorem historii. Teraz będzie waszym wychowawcą. I będzie też... – Wożniak zająknął się i ściszył głos – będzie też od dzisiaj uczył was historii. A polskiego będzie was uczył magister Zawadzki – Woźniak ratował swoją godność, próbował odwrócić naszą uwagę od zmiany na stanowisku historyka. Tymczasem młody już szykował się do przemówienia.
    – No witam was, witam, młodzieży świata – zaseplenił i uśmiechnął się szeroko, obnażając dwa rzędy równych, żółtobrązowych zębów. – Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze razem pracowało. Bo pracy będzie dużo. Bardzo dużo. Ale na początek mam dla was niespodziankę.
    Klasa przycichła. Pomysły na zgnębienie młodego jakoś wyparowały nam z głowy. Ten tymczasem spojrzał do notatnika i zaczął znów cedzić przez zęby.
    – Łukasz Dobrowolski... Mateusz Cymerman... Tomasz Wójcik... Jakub Mazur.... Chodźcie, stańcie sobie tutaj.
    Po kolei ze swoich ławek wyszli Cymer, Tomek i Ronaldo. Zaraz, zaraz... a Zwisus? W milczeniu patrzyliśmy na siebie z Balonem. Zwisusa nigdzie nie było. Przecież przed chwilą siedział w ławce... Jaskuła był jednak jak w transie i nawet nie zauważył, że wyszło tylko trzech wywołanych.
    – Młodzieży świata! – oznajmił nowy nauczyciel. – Teraz wam pokażę, czym zajmują się wasi koledzy po lekcjach.
    Włożył do laptopa pendrive’a i włączył rzutnik. Oniemieliśmy. Na ekranie ukazały się zdjęcia Cymera, Zwisusa, Tomka i Ronaldo, jak w parku jarają skręta. Zdjęcia były wyraźne. W pizdę jebana Boroniowa miała nowego iPhone’a.
    – Zanim tu przyszedłem, porozmawiałem sobie z panią Alicją. Dużo już teraz o was wiem... – rozkoszował się Jaskuła. – Dobrowolski, Cymerman, Wójcik, Mazur – znów odczytał z zeszytu. – Pójdziecie z panem Woźniakiem do dyrektora. A my dziś porozmawiamy sobie o niebezpieczeństwach, jakie niosą narkotyki.

    Po dzwonku nie mogliśmy już się powstrzymać. Balon rozkleił się zupełnie i łykał łzy, Malina bluzgał. Wyszliśmy na boisko.
    Zza śmietnika wyjrzał Zwisus. Już wiedział od kogoś, co się zdarzyło na lekcji. Szedł powoli w naszą stronę. W końcu stanął, rozejrzał się i krzyknął głośno:
    – Czopek, gdzie jesteś?! Czopek, chodź tu!
    Zauważył Czopka. Machnął ręką, byśmy poszli za nim, i pobiegł w stronę zdziwionego i przerażonego Karakana. Ten nic nie rozumiał, gapił się na rozszalałego Zwisusa jak szpak w pizdę przez dziurawe gacie.
    Popatrzyłem na Balona, Balon na mnie. Malina na nas obu.
    Nie wiedzieliśmy, czy się ruszyć, więc na wszelki wypadek staliśmy w miejscu.